Jak niewypowiedzianą przyjemnością jest napisać wreszcie coś od siebie, lecz nie swojego. Jakąż rozkosz sprawia pisanie z potrzeby do wewnątrz, stojąc ślepym na wietrze. Niech nikt nie czyta, bo i tak nie zostanie uzdrowiony.
Gdy jestem tutaj, marzę o domu w górach. Tam jest pięknie, z pewnością. Nie chcę na szczyty się piąć, lecz patrzeć w dal błękitu. Oczekuję uśmiechniętej buzi mojej nienarodzonej córeczki i pluszowego misia. Dotyku czoła tuż po zaśnięciu.
Potknięcie, upadek. Nic.